Cześć!
Piszę czasami o swoich różnych przemyśleniach. Nie zawsze bo
nie wszystko jest istotne aby opisywać a tym bardziej aby ktoś to czytał.
Dzisiaj jednak mam dla was story time o moim pobycie w szpitalu a właściwie o
tym co działo się po.
O ile brzmi to dość źle, nie byłam aż tak chora. W okolicach
owulacji bolał mnie jajnik. Co też było dziwne bo biorąc tabletki nie powinno
być owulacji... Trwało to już kilka dni. Poszłam do pracy, ból się nasilił i
uznałam, że wyjdę wcześniej z pracy i pojadę do ginekologa. Nie miałam też
nigdy usg więc mogłam mieć chociażby torbiele na jajniku... Pani w rejestracji
poinformowała mnie, że mojej ginekolog nie ma, może ktoś inny mnie przyjmie ale
żebym przyjechała najlepiej już i od razu na SOR. Jak ja to usłyszałam od razu
zrobiło mi się nie dobrze. Nie mogłam ustać, ręce zaczęły mi drętwieć i
zaczęłam mieć nudności. Po czasie myślę, że to był stres ale wtedy
spanikowałam. Zwolniłam się z pacy, narzeczony zabrał mnie do szpitala. Nikt
nie chciał mnie zbadać, dopiero doktor na izbie przyjęć. Zbadała i skierowała
mnie na szpital. Na szpitalu jak to często bywa, personel szczególnie “miły”.
Doktor uznał, że jest to zapalenie jajnika, ból od owulacji. Nie dostałam
żadnych przeciwbólowych bo ból już zanikał ale zostawili mnie na oddziale na
weekend. Przy wypisie pytałam się czy muszę coś jeszcze podpisać/odebrać,
usłyszałam, że nie. No dobrze. Po weekendzie w pracy dostałam informację, że l4
a ten okres nie wpłynął. Dzwoniłam na oddział, dostałam wiadomość, że wpłynie
za kilka dni pewnie. Trzeba poczekać. Ok. W czwartek (czyli prawie tydzień
później od całego zajścia), wciąż nie było zwolnienia. Znów dzwoniłam, tym
razem powiedzieli mi, że mam coś odebrać - wypis. Specjalnie zwolniłam się po
to z pracy ponad 2.5h wcześniej... Pojechałam. Przez miasto to prawie godzina
jazdy. Na miejscu czukałam pod drzwiami bo pani musiała przez telefon
porozmawiać. W tym czasie wyszedł stamtąd do domu doktor, który mnie badał.
Odebrałam wypis, pytam o L4... A pani mnie informuje, że ona tym nie zarządza
tylko doktor (ten, który wyszedł 15 min wcześniej i mogłabym o to poprosić ale
musiała rozmawiać ze znajomą) a także, że l4 przy pobycie w szpitalu nie jest
wcale oczywiste i obowiązkowe o.o Jak!? Kto nie bierze zwolnienia za pobyt w szpitalu!?
No ale powiedziałam “ok”. Powiedziała aby w piątek znowu przyjechała (+znów
opuściła pracę) lub dzwoniła. Miałam już kilka dni do odrobienia więc uznałam,
że będę dzwonić. I jeśli myślicie, że do tej pory było coś nie tak, to nie,
historia dopiero teraz ma swoje apogeum. Dzwoniłam 8 razy na oddział i do
doktora. Za drugim razem ktoś odebrał, odłożył słuchawkę i zaczął pstrykać w
klawiaturę komputera, totalnie olewając mój głos. Potem kolejne 6 nieudanych
prób o różnych porach dnia. Na sam koniec udało mi się dodzwonić! Ktoś odebrał,
przedstawiłam się, ale ktoś nie zważał na mój głos tylko kontynuował swoją
rozmowę i usłyszałam “no nawet w spokoju nie można porozmawiać”. Myślał, że
mnie odrzucił 🙂 I wtedy się poddałam i wzięłam po prostu
urlop za ten pobyt w szpitalu. Cudownie.
I tak oto przekonałam się jak służba zdrowia ma nas gdzieś.
Dosłownie. Jak wcześniej myślałam, że to przecież też są ludzie. Po co
podchodzić ze złym nastawieniem? Najlepiej podejść miło i z uprzejmością. Mocno
się myliłam. To zbyteczne.
A wy macie jakieś przyjemnie/nieprzyjemnie historia związane
z doktorami/szpitalami?
Angelika
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz