Siemka! Tak sobie siedzę i myślę, co tak właściwie nas motywuje. Dziś był jeden z piękniejszych dni lata. Biegałam. I to w sumie tyle :) Ale nie wyglądało to tak pięknie. Siedziałam sobie przy biurko z nogami na fotelu i pisałam ze znajomymi. Wcześniej dowiedziałam się, że we wrześniu mam ważne wydarzenie. Zaś potem, zgadała się rozmowa o wyjeździe nad jezioro ze znajomymi. I tak siedzę i myślę. Na ile jeszcze można sobie pozwolić. Moje bieganie kuleje. Może nie tak bardzo z braku chęci. Bo te jako takie były. Ale z braku tego dobrego punktu wybicia się na początku. Pierwsze dni powinny być idealne aby nas kopnąć w zadek. Może nie aż pod linijkę, no ale zgodnie z zasadami. Mi tego brakowało. Zawsze było coś. Wyjazd, impreza, praca. Oj ta praca. Z racji, że mieszkam na wsi, to pomagadam całe wakacje, dzień w dzień na polu. Oczywiście nie jest to 15 h na dobę. No ale nie idziemy gumkować kalafiorów o 12 w południe w największe słońce. Zazwyczaj czekamy na chłód. Potem jakaś kolacja. Kolejne mniejsze zajęcie. I co? Brak czasu wieczorem na bieganie. Ja budzę się o jakiejś 8.30 wieczorem, że powinnam iść biegać. No ale nie pójdę bo jest ciemno :) Super. I tak wyglądało wiele moich podejść. Już na samym początku musiałabym się nieźle podkładać aby w ogóle zacząć. No tak nigdy u mnie nie ma. Na rozpoczęcie diety wybieram dobry czas, bez sytuacji rozpraszających. I tak po chociaż tygodniu dobrego dietetycznie, fitnesowo życiu mam motywację do dawania z siebie 110%. Po prostu widzę, że mogę to zrobić. A gdy od razu rzuca się kłody pod nogi... Nie wiem jak was. No ale mnie to nie motywuje. I tak wyglądało moje bieganie. Dziś coś się zmieniło. Okazało się, że przespałam całą wiosnę podczas, której miałam trzymać pasa. Oj nie ładnie, nie ładnie Angelika. No ale są wakacje, jest więcej czasu wolnego. Można to spożytkować. Z resztą, te kilko, dwa zawsze od razu nas ożywia. Czujemy te dodane nam skrzydła. No i doszłam do wniosku, że trzeba jednak ruszyć tyłeczek. Mimo, że nie wygląda się źle. Po prostu nic cudownego. Tak bym to nazwała. I tak przez kilka osób stwierdziłam, że chyba dostałam to coś. Mam motywację. I poszłam biegać... Oj co to było za bieganie. O 15 po południu w słońce i chyba jakieś 30 stopni... Może tyle nie było, ale ja czułam na sobie kilka stopni więcej... Nie przebiegłam tak jak miałam bo po połowie moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Za nic nie chciało mi się biec gdy kark piecze mi słońce i leje się ze mnie pot. Chciałam tylko schować się przed skwarem. Jak przyszłam do domu, w sumie nie byłam zadowolona bo plan na dziś nie był osiągnięty. Mimo to endomondo pokazało ładną liczbę spalonych kalorii, więc zostaje to wybaczone.
No i to w sumie na tyle :D Dawka przemyśleń. I oczywiście motywacja obrazkowa! Zapraszam!