niedziela, 30 listopada 2025

Miałam nie nagrywać w tym roku, ale… świąteczna magia wygrała!

Cześć kochani!

Tak, miał być spokój. Miał być grudzień z kocykiem, herbatą i oglądaniem cudzych vlogmasów… a nie nagrywaniem swoich. 😅 Ale wiecie co? Wystarczyło, że zobaczyłam pierwsze światełka w sklepie, usłyszałam „Last Christmas” i… przepadłam. Świąteczna magia po prostu wygrała.

W tym roku planowałam odpocząć od vlogowania, ale jak tu nie nagrać, kiedy wokół tyle świątecznych inspiracji, ciepła i pierników (które, oczywiście, zjem zanim zdążę je pokazać w kadrze)?

Więc tak – wracam z Blogmasem 2025! Będzie trochę nostalgii (bo przypomnę też vlogi z ubiegłego roku, które nie zostały opublikowane), sporo śmiechu, chaosu i prawdziwego grudniowego klimatu. Nie zabraknie oczywiście vlogów z tego roku! Tą dawkę nowości dostaniecie już w drugim tygodni grudnia. Przygotujcie kubek kakao, zapalcie światełka i dołączcie do mnie w tym przedświątecznym szaleństwie.

W tym roku przygotowałam zupełnie nowe vlogi i filmy świąteczne!
Pojawią się m.in.: nasza pierwsza choinka i dekorowanie mieszkania, ulubiony świąteczny napój, pieczenie pierników (klasyk każdego vloga), pomysły na prezenty i pakowanie, wyjazd do Częstochowy, vlogi z codziennych przygotowań do świąt, wigilijne potrawy. Każdy film będzie pełen ciepła, śmiechu i tej wyjątkowej atmosfery, którą tak kocham w grudniu.

Przez cały grudzień na moim blogu i kanale YouTube będą pojawiać się nowe treści w świątecznym klimacie – wpisy, vlogi, inspiracje i pomysły na grudniowe umilacze.
To będzie mój mały, codzienny kalendarz adwentowy dla Was ❤️

Jeśli też kochasz ten magiczny czas – kubek kakao, światełka i świąteczne piosenki w tle – zapraszam do śledzenia moich wpisów i filmów przez cały grudzień! A także do dołączenia w tym magicznym okresie. Czekam na wiadomości u kogo również spotkam blogmasy i vlogmasy. Zanurzmy się razem w świąteczny klimat 😉 Gotowi?

Do zobaczenia już jutro!
Angelika

niedziela, 23 listopada 2025

Zima to czas na regenerację: moje sposoby na zimowy self-care!

Cześć! Kiedy dni stają się krótsze, a poranki witają mnie chłodem i ciszą, zawsze przypominam sobie, że zima nie jest po to, by działać na pełnych obrotach. To czas, by zwolnić, złapać oddech i pozwolić sobie na trochę więcej łagodności wobec siebie. Kiedyś miałam wrażenie, że zimą muszę nadrabiać wszystko to, czego nie zrobiłam przez rok. Dziś wiem, że to pora, by po prostu… odpocząć. 

Poranki bez pośpiechu

Zimą staram się nie zaczynać dnia od telefonu. Zamiast tego Karol robi nam po fliżance kawy i zacznamy dzień od wspólnej rozmowy. Te kilka minut spokoju przed światem to mój mały luksus — coś, co pomaga mi wejść w dzień łagodniej.

Wieczorne rytuały 

Latem, wieczorami nie ma czasu na nic. Zazwyczaj gdzieś wychodzimy, idziemy na wieczorny trening czy spacer. Długie zimowe wieczory to idealna okazja aby trochę przystopować i wprowadzić do swojej rutyny relaksujące przyjemności. Ciepły koc, ulubiona muzyka, książka lub długi prysznic z aromatycznym olejkiem? Każdy znajdzie coś dla siebie. Na co ja postawiłam? Na książkę i rytuały pielęgnacyjne do twarzy i dla ciała. Pielęgnacja zawsze jest wysoko na mojej liście ale z czytaniem książem zawsze mam problem. Dlatego staram się każdego dnia preczytać chociaż 10 stron. Staram się, żeby wieczory były dla mnie, nie dla pracy czy obowiązków. To wtedy czuję, że naprawdę odpoczywam.

Ruch i oddech, ale bez presji.

Znacie moją historie treningową. Od dłuższego czasu ćwiczę. Tej zimy postawiłam z Karolm na pierwszą w życiu (dla mnie) masę. Dlatego mam w planie ciężkie treningi + brak ograniczeń dot. spożywanych kalorii. I wiecie co? Moja głowa niesamowicie przy tym odpoczywa. Każdego dnia cieszę się na to co sobie zjem. Tak, cieszę się z 10 g masła do kanapki xD heheh. No ale tak właśnie jest. Zniknęła mi presja dot. niskokaloryczych produktów. I o wiele łatwiej jest mi nabić białko. Niby 500 kcal więcej a potrafię nabić 10 g bez probelmu. Na redukcji 100 g białka było wyzwaniem...

Odpuszczanie i wdzięczność

Kiedy wszystko zwalnia, uczę się akceptować, że nie zawsze muszę być produktywna. Zamiast wymagać od siebie więcej, staram się dziękować za to, co już mam – za ciepło, dach nad głową, kubek kawy, spokojny wieczór. Wdzięczność to najlepszy sposób na wewnętrzne światło, nawet w najciemniejszym miesiącu.

Zima nie musi być szara i przygnębiająca. Może być łagodna, cicha i pełna troski – jeśli tylko damy sobie na to przestrzeń. Nie wszystko musi być szybkie, intensywne i produktywne. Czasem najlepsze, co możemy dla siebie zrobić, to po prostu zwolnić i pozwolić sobie… nic nie robić.
A wy co zimą robicie dla siebie?

Do zobaczenia,
Angelika

niedziela, 16 listopada 2025

Moje efekty po analizie pierwiastkowej włosów – pół roku suplementacji i wnioski

 

Cześć!
Na wiosnę tego roku opowiadałam wam najpierw o analizie pierwiastkowej z włosów (tutaj) a później o moich wynikach (tutaj). Mówiłam, że zakupiłam odpowiednią suplementację i teraz przez pół roku będę ją stosować. No cóż, pół roku już minęło, a nawet więcej! A więc czas na podsumowanie i efekty. Zapraszam!

Na początku nie było łatwo. Ilość tabletek, które musiałam przyjmować każdego dnia, trochę mnie przeraziła. Miałam wrażenie, że ciągle coś łykam — rano, w południe, wieczorem… Do tego moje jelita mocno to odczuły. Pojawiały się wzdęcia, dyskomfort, a trawienie stało się trudniejsze. To był moment, w którym naprawdę zaczęłam się zastanawiać, czy dam radę wytrwać przez całe pół roku.

Z czasem jednak wszystko zaczęło się układać. Organizm przyzwyczaił się do suplementacji, a ja nauczyłam się odpowiednio rozkładać dawki w ciągu dnia i pilnować nawodnienia. Po kilku tygodniach zaczęłam też stopniowo zmniejszać liczbę preparatów — początkowo była to tzw. dawka uderzeniowa, więc z każdym miesiącem przyjmowałam coraz mniej.

Patrząc całościowo, okres suplementacji oceniam naprawdę dobrze. Miałam więcej energii, lepszy nastrój i czułam, że ciało funkcjonuje sprawniej. Choć początki były trudne, dziś mogę śmiało powiedzieć, że było warto — ten proces nauczył mnie cierpliwości, regularności i słuchania własnego organizmu.

Co dalej planuję?
Po zakończeniu tej półrocznej suplementacji nie chciałam wracać do punktu wyjścia. Teraz staram się bardziej świadomie podchodzić do tematu — czytam, analizuję składy i dobieram suplementy samodzielnie, kierując się tym, czego rzeczywiście potrzebuje mój organizm.

Nie sięgam już po tak rozbudowane zestawy jak wcześniej. Na co dzień wspieram się głównie multiwitaminą dla sportowców, omega-3 oraz suplementami na odporność, takimi jak czosnek czy rutinoscorbin. Staram się też bardziej dbać o dietę i regularność posiłków, żeby to, co przyjmuję, miało realne wsparcie w codziennym odżywianiu.

Teraz czuję, że znalazłam zdrowy balans — między troską o siebie a rozsądkiem, bez przesady i presji.

A wy suplementujecie coś w swojej diecie? Na czym dokładnie się skupiacie?
Angelika

niedziela, 9 listopada 2025

Czego nie było na naszym weselu!?

 

Cześć!

Z czego zrezygnowaliśmy na naszym ślubie. To od razu brzmi dość kontrowersyjnie i zapewne spodziewacie się tutaj haseł typu „pierwszy taniec” czy „dzieci”. Nic bardziej mylnego. Dzieci były bo nie wyobrażaliśmy sobie bez nich tego dnia. A pierwszy taniec to miła tradycja. To ludzie ją zbyt mocno uwznioślają i tworzą wokół tego szopkę.

Prezenciki dla gości. Jest to coś co wiedziałam od pierwszego dnia naszego narzeczeństwa, że tego nie chcę. Głupie wydawanie pieniędzy w błoto. Mało kto jest zadowolony, mało kto to zabiera, dużo kosztują, dużo czasu zabiera ich rozłożenie. A i kto chce mieć czyjąś twarz na magnesie na swojej lodówce? Nikt.

Serwowane jedzenie i tylko słodki stół. Moja rodzina lubi jeść. Nie lubię tej idei podawania talerza z konkretnym daniem. W szczególności, że nie lubię schabowego… Podoba mi się idea talerzy z mięsem, półmiska z ziemniakami i każdy bierze to na co ma ochotę i ile chce zjeść. To samo tyczyło się ciasta. Siedzi się przy stole, rozmawia i chce się mieć ciasto blisko a nie gdzieś na wygnaniu… Tak samo bardzo nie podoba mi się idea nowoczesnych, fency Instagram pustych stołów wyłącznie z kwiatami. MASAKRA. To po co już w ogóle te stoły i krzesła?

Głupie zabawy oczepinowe. Chcieliśmy oczepiny. Uważam, że po kilku h zabawy, fajnie gdy jest chwila wytchnienia od tańca i picia. Oczywiście forma oczepin nie zawsze jest elegancka. I chyba elegancka nie powinna być? Oczepiny powinny być po prostu zabawne, jakieś żarty, jakieś drobne zadania. Nic absolutnie zbereźnego i w formie chamskiego upodlenia i upicia kogoś np. wazówką wódki.

Błogosławieństwo w domu. Tutaj muszę się wytłumaczyć ponieważ błogosławieństwo mieliśmy ale wcześniej i mocno kameralnie. Nie podoba mi się fakt, że przed ślubem, gdy każdy jest w stresie przygotowań, kamera, fotograf… Nagle wpada jakaś ciotka czy wujek, z którymi kontaktu nie ma od x czasu, ale chcą zobaczyć błogosławieństwo (albo bardziej dom). Dodatkowe oczy są zbędne z tym momencie. W szczególności, że wiele potrafi to uronić łezkę.

Zakazu muzyki. Ech… Jak ja kocham te posty „nie będzie disco polo, to moje wesele, goście mają się bawić do tego co JA lubię!!!”. Jak tak będzie to pogratuluję 😉 Jak ktoś nie lubi jazzu tak jak ty disco polo to nie będzie się bawił do jazzu. To prosta logika. A skoro ktoś bierze ślub to powinien móc takie coś zrozumieć, bo chyba jest dojrzały i rozumny? Dlatego też my z zespołem byliśmy dogadani na „każdy rodzaj muzyki w zależności od tego jak będą się bawić goście”. Chcieliśmy mieć gości na parkiecie i tak też było.

A wy co byście do tej listy dodali lub absolutnie zrobili :D?
Dajcie znać.
Angelika

niedziela, 2 listopada 2025

Body update wiosenne!? Czy jesienne?

Cześć,
Kto czekał na kolejny post z serii body update? :D Ja niesamowicie, ponieważ wiedziałam jakie mam plany i jakich efektów się spodziewam. W ostatnim poście „Redukcja jesień 2024” opisywałam moje „przeboje” redukcyjne aż do końca roku 2024. A co się działo od stycznia? W styczni weszłam w nowy rok mega zmotywowana z super energią. Oczywiście po paru tygodniach trochę uległo to zmianie… Dlatego zdecydowałam się np. na detoks cukrowy dwukrotnie, o czym pisałam tutaj -> KLIK, a także na analizę pierwiastkową oraz celowaną suplementację. Minęło już sporo czasu od tamtego momentu i uznałam, że przyszedł czas aby podsumować te kilka miesięcy.

Po Świętach Bożego Narodzenia byłam na redukcji 1500 kcal. Dość opornie szło. Nagrywałam sobie na pamiątkę nawet mini vlogi. Coś schudłam aż do momentu jak się rozchorowałam i wpadł akurat tłusty czwartek. Niby nie zjadłam dużo ale moja motywacja mocno upadła. Myślę, że ona w ogóle zniknęła. Przez miesiąc próbowałam powrócić do zdrowego odżywiania i liczenia kcal. Dopiero wyjazd do Londynu trochę zresetował mi głowę. I tak po powrocie, od początku kwietnia zaczęłam ponowie. Waga w tym czasie oczywiście wróciła... Bo żadna dieta bez dobrego wyjścia z niskich kcal do normalnych nie ma sensu. To jest murowany efekt jojo. Niestety.

Niby motywacja wróciła ale też była dość specyficzna. Z jednej strony się poddałam. Nie miałam już ochoty na redukcję, cardio, treningi... Dlatego uznałam, że to ostatnia redukcja w najbliższym czasie i na pewno w tym roku. Dlatego postaram się mocno przypilnować co jem i ile aby nie musieć powtarzać tego procesu w kółko i w kółko. Moja waga jest oczywiście jak zaczarowana. Przez pierwsze 2-3 tygodnie diety w ogóle się zastanawia czy uraczy mnie niższą liczbą czy nie. Dodatkowo też podczas okresu nabieram wody więc ta waga często jest zakłamana i muszę patrzeć na ogólną tendencję.

Po Londynie waga była około 60.5 kg. Miesiąc później było -1 kg. Z jednej strony to i tak sukces bo w kwietniu był święta i wesele. A pamiętajmy, że alkohol też mocno szkodzi redukcji. W maju nie było wcale lepiej, co weekend 1-2 wizyty u rodziny bo prosimy na wesele, do tego osiemnastka a w czerwcu kolejne wesele i to dwudniowe. Pokus jest na prawdę bardzo dużo. A szczerze mówiąc nie da się odmówić cioci chociaż 1 kawałka ciasta. Taka jest prawda.

Kalorycznie wyszłam od mojego 0, doszłam do niskiej redukcji i zrobiłam powolne wyjście z redukcji. Tak przynajmniej planowałam... Dieta spotkała się z życiem i po redukcji nie było śladu. Trafiłam do szpitla z powodów kobiecych. Po tym pobycie moja motywacja znikneła. Miałam również okropnie stresujący czas zarówno w pracy, w zwązku z l4 oraz po pracy (wydanie naszego projektu domu). Dziennie pracowałam 8-16 a potem 17-23. Byłam wypruta. Waga powoli jechała do góry. Co dodatkowo mnie demotywowało.

Po moim pobycie w szpitalu w maju, czerwiec był serią dietetycznych niepowodzeń. A ciągłe proszenie, wesela i urodziny w tym nie pomagały. Dopiero gdzieś w połowie lipca wróciłam do siebie. Jednak wtedy zaczął się temat złożenia projektu naszego domu do urzędu więc ponownie byłam wyjęta z życia. Udało się to zrobić przed połową sierpnia... A w połowie sierpnia moja przyjaciółka miała ślub (ja byłam świadkową). Dieta odeszła w las. Nie było na to czasu. Starałam się trenować w miarę możliwości. Początek sierpnia to wyjazd do Hiszpani - przerwa od diety i treningu. Chociaż muszę napomknąć, że w Hiszpanii robiłyśmy bardzo dużo kroków. A dalsza część września? Proszę was 😉 Na koniec września to ja ledwo cokolwiek ogarniałam. O diecie nic nie pamiętałam. I tak z minimalnej wagi 57.5 wjechałam do góry. Nawet już nie pamiętam ile. Przed ślubem najwyższa waga t było jakieś 62.3 kg. Więc okropny efekt jojo.

Ostatni raz na siłowni byłam 24 września. Potem wróciłam dopiero 20 października. A co w tej przerwie? Hmm gorące przygotowania ślubne, ślub, poprawiny, ogarnianie, pakowanie, podróż poślubna, sprawy urzędowe... Działo się tak bardzo dużo. Jestem w podziwie sama dla siebie, że dałam radę. Karol również miał bardzo wiele na głowie.

I co potem? Po powrocie z podróży poślubnej, przez tydzień zdrowa dieta na oko. Później 2 tygodnie redukcji 1600-1800 kcal. Na prawdę na oko. Dość luźno do tego podeszłam bo wiedziałam co mnie potem czeka... W tym czasie zeszłam do wagi poniżej 60 kg. Było i jest to dla mnie turbo zaskoczeniem. Nie starałam się na 100% jak to było przed ślubem. Myślę, że wtedy byłam niesamowicie zestresowana czego nie czułam i dlatego nic nie szło po mojej myśli mimo katorżniczej diety i ćwiczeń. Więc te -2kg było dla mnie lekki szokiem.

A teraz co mnie czeka? Moja pierwsza w życiu masa. I z tą zapowiedzią was pozostawię do następnego postu z tej serii. Liczę, że będzie szybciej niż ten aktualny ;)

Do zobaczenia,
Angelika